Gitarzysta malujący dźwiękiem
Gitarzysta malujący dźwiękiem
Spirals / Staniecki / Alpaka Records 2022
Careful balance of composition and improvisation
Spirals is a sprawling 11-track electroacoustic album from the Polish guitarist, Maciej Staniecki released March 29, 2022. Coming in at approximately 41 minutes, this album presents a place of timeless electronic textures and broad cinematic soundscapes. (…)
Spirals presents a careful balance of composition and improvisation. The composition appears in the construction of the background elements (drones, evolving textural pads, abstract rhythmic loops, simple melodic loops) and the improvisational elements are most present in the melodic guitar material, likely with large areas of overlap in the ultimate shaping of each track.
On the surface this music could seem simplistic, but on repeated listening and close attention, listeners will find subtle complexity in the timbres and textures presented. This is carefully crafted music that will take attentive listening in order to fully appreciate its detail.
Ron Coulter / freejazzblog.org
A feeling of salvation
The Polish guitarist Maciej Staniecki could be mentioned in the same breath as greats like Stian Westerhus, Rafael Toral, David Torn or Christian Fennesz, who – partly based on the achievements of Robert Fripps – have completely renewed the spectrum of the electric guitar since the turn of the millennium. The complex sound layers and spirals on Staniecki’s new album „Spirals” often make you forget that you even hear guitars. He controls a variety of sounds, arches sphere after sphere and electronically simulates other instruments without imitating them. Its suggestive depth is seductive and is congenially depicted by the spiral painting on the cover. As you listen, you are drawn into a spiritual pull that allows the macrocosm and microcosm to merge into a kind of seismic sonic plasma. There is something unsettling about Staniecki’s imaginations at their core, and yet a feeling of salvation arises again and again.
Wolf Kampmann / jazzthing.de
Muzyka malowana plamami dźwiękowymi
Maciej Sraniecki jest aktywny na polskiej scenie od ponad 30 lat. Pisał muzykę do filmów (Superprodukcja oraz Vinci Juliusza Machulskicgo), spektakli teatralnych, ale przede wszystkim zajmował się realizacją nagrań i produkcją. Młynarski & Masecki Jazz Band, Lotto, Wacław Zimpel, Krzysztof Zalewski czy Gaba Kulka — to tylko krótka lista wykonawców, z którymi współpracował. Od tej strony wspierał także zespół Hedone (album Playboy), z którym jako muzyk realizował różne nagrania. Jak przystało na producenta Staniecki jest artystą samowystarczalnym, więc gdy nie pomaga innym w nagraniach, może zająć się własną twórczością i działać metodą „one man band”. Kilka jego płyt wydało Requiem Records — Podróże i filmy (2002). To co nieokreślone (2004) czy Following the Light (2019) — na których artysta obsługuje gitarę, bas i elektronikę. A muzyka orbituje wokół minimal.
Nie inaczej jest w przypadku najnowszej płyty Spirals. Dostajemy jedenaście kompozycji (wszystkie o tym samym tytule tylko inaczej ponumerowane), które zapętlają się jedna w drugą, dając przyjemne poczucie bezczasu. Muzyka brzmi jakby z innego wymiaru. Twórca powieści science fiction Clifford D. Simac uważał, że „cza jest najprostszą rzeczą”. U Stanieckiego czas nie ma znaczenia i to atut tej płyty. To muzyka malowana plamami dźwiękowymi (Spiral 20), słychać efekty sonorystyczne, odgłosy natury i gitarę elektryczną (Spiral 39). Łatwo dać się zaczarować tej hipnozie (Spiral 34), ale też popaść w muzyczny spleen (Spiral 29), z którego trudno się wyplątać.
Konrad Wojciechowski / Lizard nr 46
Płyta Stanieckiego jest lekiem na współczesny świat.
Jeśli sztuka jest metaforą życia, to muzyka jest jego ścieżką dźwiękową. Bliski tej myśli jest ambient, który pojawił w latach 70. ubiegłego wieku. Brian Eno, najbardziej znany twórca tego gatunku, odkrył, że muzyki można doświadczać niczym elementu otoczenia, jak koloru światła lub dźwięku deszczu. Próbując w prostych słowach opisać wyjątkowość tego zjawiska, można powiedzieć, że ambient odszedł od rozwijania linii melodycznej na rzecz operowania plamami dźwiękowymi. W Polsce albumy mocno osadzone w estetyce ambient od lat konsekwentnie wydaje łodzianin Maciej Staniecki. W marcu ukazała się jego najnowsza płyta „Spirals”, wydana przez Alpaka Records.
Staniecki zaczynał w latach 90. od oprawy dźwiękowej dla teatrów offowych. Potem tworzył muzykę do filmów (m.in. „Superprodukcja” i „Vinci” Juliusza Machulskiego). Współpracował z zespołami Nemezis i Hedone. Równolegle nagrywał autorskie płyty, jest też inżynierem dzwięku w łódzkim Tonn Studio, gdzie powstawały albumy m.in. Brodki, Organka czy Smolika czy Natalii Przybysz.
„Spirals” zawiera 11 utworów -każdy w tytule opisany słowem Spiral i numerem (od 20 do 41). Od pierwszych chwil zostajemy zanurzeni w łagodnie płynącym nurcie niekonwencjonalnych dźwięków. Muzyka bez cienia natrętnego zabiegania o uwagę wsącza się w podświadomość, niezależnie od tego, w jakim stopniu się na niej skupiamy. Utwory niemal niezauważalnie następują po sobie i jako słuchacz mam wrażenie, że doświadczam spójnego i kojącego przekazu artystycznego. Jest w nim wyrazisty element duchowosci, integracji z naturą, ze swiatem zewnętrznym, ale i z własnymi doświadczeniami emocjonalnymi. Ta metafizyka otwartej przestrzeni działa nieomal terapeutycznie na nadwyrężoną codziennymi zmaganiami równowagę duchową i wycisza gonitwę naznaczonych lękiem myśli (…)
Płyta Stanieckiego jest lekiem na współczesny świat i ja przepisuję wam ten lek do codziennego użytku.
Dariusz Bilski / Kalejdoskop Magazyn Kulturalny (kwiecień’22)
Muzyka długich kadrów filmowych
(…) Twórczość Stanieckiego nie czerpie z zewnątrz, tylko zdecydowanie jest muzyką wnętrza, umysłu, skupienia, muzyką bardzo INTYMNĄ. I wcale nie da Wam jakże ambientowych stanów: relaksu, wyciszenia, naturalnej harmonii. Da wam emocje.
Podkreślam jeszcze raz obrazowość, filmowy charakter tych dźwięków. Tak – to jest muzyka długich kadrów. Takich kadrów, jakie widzimy u Godfreya Reggio, Jana Jakuba Kolskiego. No i Andrzej Kondratiuk. Szkoda, że obaj panowie już się nie spotkają, bowiem muzykę Pana Macieja widzę w ścisłej harmonii z obrazami Pana Andrzeja. Zwłaszcza powstałymi w pewnym miejscu, które opisywałem na początku, gdzieś tam między Serockiem i Pułtuskiem… Tym sposobem zatoczyliśmy Spiralną pętlę i zbliżamy się do zakończenia.
Artysta miesza chropowatości z fakturami jedwabnie powłóczystymi, ciekawie zestawia kontrastujące plany dźwiękowe, np w „Spiral 40” na tle klaustrofobicznego, dusznego, pulsującego dronu odzywa się przestrzenna gitara. Bywa, że leniwy, kontemplacyjny krajobraz muzyczny z nagła łamany jest jakąś zgrzytliwością („Spiral 34”). Stosowanie loopów daje możliwość improwizowania „samemu z sobą” i akcji spontanicznych, co Staniecki znakomicie wykorzystuje (…)
Album „Spirals” nie dostanie Fryderyka, Grammy też nie, trafi do garstki słuchaczy. Ale mam nadzieje, że ci szczęśliwcy, którzy go poznają, wejdą głęboko w siebie, w świat swoich uczuć i projekcji, by szukać. A Pan Maciej będzie ich NAWIGATOREM.
Piotr B. / polish-jazz.blogspot.com
Nieuchwytny horyzont
(…) Na płytę Spirals złożyło się jedenaście instrumentalnych kompozycji z porozrzucaną numeracją poszczególnych fragmentów. Na otwarcie wyśmienity szorstki, dronowy i chłodny Spiral 24, a obok niego Spiral 20 itd. Numeracja pląsa. Początek albumu może kojarzyć się z muzyką Bena Frosta. Kolejne fragmenty odsłaniają więcej przetworzonych – i nie tylko – brzmień gitary poddanych wpływom minimalistycznej elektroniki, trzaskom, szumom, nagraniom terenowym.
Czyste dźwięki gitary słychać w sennym i wciągającym Spiral 39. Lekko tu przesterowane partie gitary jakoś powiązały mi się z duchem frippertronics Roberta Frippa, podobnie jak w Spiral 38. Przemawiają do mnie mocniej właśnie te „czystsze” gitarowe melodie. W Spiral 41 faktura gitary podpływa w okolice Tortoise, Labradford czy solowych produkcji Marka Nelsona, lepiej znanego jako Pan American. Przy Spiral 34 wytężcie słuch, dużo tu ciekawych drobiazgów i mikro-brzmień na różnych płaszczyznach.
Gdyby to wszystko spróbować zwizualizować to myślę o Spiral jak o dryfowaniu na ambientowej krze, z oczami wpatrzonymi w nieuchwytny horyzont. Złapcie dla siebie ten kawałek dźwiękowej powłoki.
Łukasz Komła / nowamuzyka.pl
Two Souls / Staniecki, Jachna / Requiem Rec 2020
Doświadczony kompozytor muzyki filmowej i teatralnej
(…) Co do albumu Two Souls duetu Staniecki & Jachna to nawet nie wiem, kiedy to w końcu wyszło, ale wiem, że szukać warto, bo rzecz jest jak na sugerowaną kategorię ambientu (na festiwalu w Gorlicach projekt miał premierę) całkiem żwawe, a jak na kategorię post-rocka (w której lokuje to Serpent) całkiem nieszablonowe. Choć zarazem proste – Maciej Staniecki, doświadczony kompozytor muzyki filmowej i teatralnej, muzyk znany m.in. z Nemezis, Chwastów i Hedone, czaruje nieco przetwarzanymi brzmieniami gitary, Jachna gra oczywiście na trąbce, obaj sporo loopują i wykorzystują delaye. Zasadniczo jest to bardzo prosty pomysł, który w bardziej impresyjnych fragmentach (River) może się kojarzyć z „ambientowym” Davisem z okresu In a Silent Way, albo z Isotope 217 z Robem Mazurkiem, a w tych mniej rozmazanych i bardziej zorganizowanych rytmicznie rzeczywiście ma cechy post-rocka. To, co ten materiał broni mimo pewnych oczywistości, to nieprzeładowanie i jakość brzmieniowa – budząca wrażenie od początku do końca.
Bartek Chaciński / Polifonia
Muzyka akceptacji siebie i świata
To muzyka na późną jesień. Na tę chłodną, spowitą mgłą, przyprószoną rdzawymi, opadłymi już z drzew liśćmi porę. Poszczególne utwory układają się w jedną, puchatą jak staropolska pierzyna chmurę, która otuli nas przed ciągnącą, jesienną wilgocią. Na tej płycie nie ma żadnego pośpiechu, nerwowości. Są zatopione w bezkresnej przestrzeni meandry trąbki, są modulowane elektronicznie – ale dziwnie swojsko, przyjaźnie brzmiące dźwiękowe plamy gitarowych akordów. Dominują spokój, melancholia, zen dnia powszedniego, skupienie na tym co tu i teraz. To muzyka akceptacji siebie i świata takiego, jakim jest.
Pierwsze przymiarki do tego albumu miały miejsce w ubiegłym roku w pełnej uroku miejscowości Gorlice położonej w Beskidzie Niskim. Trudno jednak nie pomyśleć o tym, że na atmosferę tej muzyki wpływ miała sytuacja, w której znajdujemy się już od wielu miesięcy. „Two Souls” to odpowiedź na całą naszą niepewność związaną z dławiącą nas pandemią, na codzienną gonitwę myśli, na strach, na informacyjny szum, który niczego nie wyjaśnia, niczego nie tłumaczy, a tylko potęguje poczucie zagrożenia.
Jeśli też macie takie problemy, to najlepiej zaparzyć sobie filiżankę dobrej kawy, przykryć się ciepłym kocem i puścić sobie płytę Stanieckiego i Jachny. Później pozostaje już tylko oddać się tym dźwiękom i pozwolić myślom wędrować po krainach wyobraźni. Gwarantuję, że powróci do was spokój.
Marek Romański / Jazz Forum
Gitarzysta malujący dźwiękiem
Minimalizm i surowe brzmienie
Omawiany przeze mnie album od strony wizualnej do złudzenia przypomina okładkę “Synthomathic” Jachny i Buhla – proszę nie wierzyć mi jednak na słowo, tylko porównać obie grafiki. Nie wiem, czy jest to celowe działanie, czy zwykły zbieg okoliczności. Tak się jednak składa, a może to tylko mój punkt widzenia, że pod względem muzycznym duetowi Jachny ze Stanieckim chyba właśnie najbliżej do duetu trębacza z Jackiem Buhlem. To, co łączy oba projekty to minimalizm środków wyrazu i surowe brzmienie, a także tendencja do poszerzanie spektrum dźwięków o elektronikę. Na “Two Souls” przynosi to bardzo dobre efekty. Dzięki zastosowanym loopom płyta nabiera kolorytu, to muzyka przestrzenna i nastrojowa. Bywa też, że staje się prawie namacalna w najbardziej wyrazistym utworze na płycie zatytułowanym “Outside”.
“Two Souls” to spotkanie bratnich dusz, które zostało zapoczątkowane na Ambient Festival w Gorlicach w 2019 roku. Cieszy, że ta współpraca ma swoją kontynuację i nie zakończyła się na jednym występie. Zarówno Maciej Staniecki, jak i Wojciech Jachna potrafią odnaleźć się w różnych okolicznościach i składach. W duecie prezentują szeroki wachlarz umiejętności i udowadniają, że stosunkowo przystępne granie może iść w parze z kreatywnością i wysoką jakością.
Piotr Wojdat / Jazzarium
Kreatywna muzyka dusz
(..) Muzykę duetu najłatwiej określić jako połączenie ambientu z jazzem, w którym dużą rolę odgrywa elektronika. To oczywiście uproszczenie, gdyż tak kreatywni muzycy wspólnie grając, musieli wypracować autorski język. Dużo istotniejsze od klasyfikacji są zresztą uczucia, jakie udało im się przekazać. Materiał jest nostalgiczny i intymny – co wiemy jeszcze przed odtworzeniem krążka. Na okładce widzimy autorów przechadzających się po lesie, którego szerszą perspektywę odnajdziemy po jej otwarciu. Właśnie taką odosobnioną przestrzeń zdaje się kreować muzyka zawarta na płycie. Wykonawcy niespiesznie snują swoją opowieść, dotykając różnych emocji. Momentami czuje się ich niepokój, może wręcz smutek, by zaraz delikatny ton trąbki rozświetlił szary obraz. Tę historię opowiadają wyłącznie sobie, dzieląc się osobistymi przeżyciami. Słuchacz jest w tym świecie tylko gościem, z daleka obserwującym prywatny dialog tytułowych Dwóch dusz.
Two Souls jest przestrzenią stworzoną do kontemplacji, choć to nie tak, że na albumie odnajdziemy ukojenie czy radość. Jak wspomniałem, muzycy dotykają odmiennych nastrojów, które każdy odbierze indywidualnie. Warto jednak sięgnąć po tę produkcję, zwłaszcza w czasach przepełnionych często bezwartościowymi bodźcami, by po prostu się wyłączyć.
Jazzpress
Following the light / Maciej Staniecki / Requiem Rec 2019
Kompozycje Stanieckiego wspaniale brzmią na teatralnej scenie.
Maciej Staniecki, kompozytor muzyki filmowej i teatralnej, współtwórca projektów Nemezis i Chwasty, były muzyk zespołu Hedone wydał kolejną płytę solową. Znajdziemy na niej osiem oszczędnych i klimatycznych kompozycji wymykających się stylistycznej klasyfikacji. Słychać tu gitarę (często przetwarzaną), subtelną elektronikę, gdzieniegdzie podskórny beat. Każdy utwór zabiera nas w podróż w głąb siebie. Ta płyta, podobnie jak wcześniejsza twórczość Maćka, zawiera to, co w jego muzyce najcenniejsze – absolutną szczerość. I owa szczerość, w czasach kiedy wszystko wokół próbuje udawać coś innego, niż to, czym jest, dotyka boleśnie emocji. Dlatego kompozycje Stanieckiego wspaniale brzmią na teatralnej scenie jak i w domowym zaciszu. Obok tej muzyki nie da się przejść obojętnie, bo łapie za gardło i nie puszcza do ostatniej nuty. A potem długo jeszcze niesie się echem po zakamarkach pamięci.
Dariusz Bilski / Kalejdoskop Magazyn Kulturalny
Kojąca, wprowadzająca w trans muzyka
Bogaty jest dorobek artystyczny łódzkiego muzyka i kompozytora Macieja Stanieckiego. Ma on na swoim koncie płyty nagrane z takimi wykonawcami sceny niezależnej, jak Nemezis, Chwasty czy Hedone. Do tego należy doliczyć jeszcze liczne ścieżki dźwiękowe do przedstawień teatralnych oraz flmów fabularnych, wreszcie — płyty solowe. Following The Light to jego czwarte sygnowane własnym nazwiskiem wydawnictwo. Solowe w dosłownym znaczeniu tego słowa, albowiem nie tylko wszystkie kompozycje wyszły spod jego ręki, to jeszcze na dodatek wszystkie zarejestrował samodzielnie. Zagrał przy tym na gitarach: solowej i basowej, wydatnie wspierając się elektronicznymi loopami. Dla tych, którzy śledzą jego karierę od ponad dwóch dekad, nowy krążek nie będzie zaskoczeniem. Ale też nie zawsze przecież musimy być zaskakiwani! Staniecki poszedł obraną już wcześniej drogą, tyle że tym razem wzbogacił ją o żywe dźwięki gitar. Powstała z tego delikatna, nastrojowa i kojąca, ale równocześnie wprowadzająca w trans muzyka.
„Podążając za światłem” to w zasadzie podzielony na osiem części, trwający około czterdziestu minut, concept-album będący opowieścią o losie człowieka. Człowieka, który to co złe i nieprzyjazne, zostawia za sobą, pragnąc rozpocząć zupełnie nowy etap życia. Powracające motywy gitarowe oraz wypełniająca tło elektronika — idealnie się ze sobą splatają. Staniecki nie potrzebuje lawiny dźwięków, aby wzruszyć czy skłonić do refleksji; wykorzystuje do tego bardzo proste środki, które niezwykle działają na wyobraźnię. Do najlepszych momentów należą Leaving All Behind i nieco mroczniejsze od pozostałych Always Growing. Ale żebyśmy dobrze się zrozumieli: słabych punktów tu nie ma!
Sebastian Chociński / Lizard
Artystyczna swoboda muzyczna.
Maciej jest kompozytorem muzyki filmowej i teatralnej. Od lat komponuje także pod własnym nazwiskiem. Jego najnowsze dzieło, to zbiór pomysłów opartych na improwizacji i tworzeniu za jej pośrednictwem dźwiękowych obrazów. (…) Zapętlone motywy budują historie, które niewątpliwe na tej płycie można odnaleźć. Już w tytule płyty i jednej z kompozycji odnajdujemy „podążanie za światłem”, co daje duże spektrum interpretacyjne. Jak mówi sam artysta: „Podążenie za światłem to dla mnie praca nad własnym rozwojem”. Maciej traktuje każdy element tej muzycznej układanki z dużą swobodą, ale też ogromnym szacunkiem. Dzięki czemu całość brzmi nie tylko perfekcyjnie od strony kompozytorskiej, ale także realizacyjnej. (…) Od strony artystycznej album „Following the Light” to nieograniczona pomysłowość i oddalona od mainstreamu artystyczna swoboda. To w końcu bardzo wciągające etiudy muzyczne, które tworzą klimat czegoś mocno intrygującego. Słuchanie tej płyty po zmroku zdecydowanie ułatwia dotarcie do jej sedna.
Łukasz Dębowski / Polska płyta polska muzyka
Gitarzysta malujący dźwiękiem
To co nieokreślone / Maciej Staniecki / Requiem Rec 2004
Nowa płyta kompozytora muzyki filmowej i teatralnej
(…) Dostałem między oczy, ścięło mnie z nóg i wdeptało w glebę. Przyczyna? „To co nieokreślone”. Nowa solowa płyta Macieja Stanieckiego (kompozytora muzyki filmowej i teatralnej) wywołała w naszej redakcji niemałe zanieszanie. Autor balansuje na granicy „inności” i popu z takim wdziękiem, że nie jestem pewien, czy umieściłem „To co nieokreślone” we właściwej rubryce. Wyobraźcie sobie ambientowe głębiny zadumania oraz motoryczne triphopowe rytmy, podbudowane laswellowskim basem i okraszone oszczędnymi partiami gitar o ciepłym brzmieniu lampowego pieca. (…)
Radosław Pasternak / Miesięcznik Hi Fi Muzyka
Bezkresne muzyczne przestrzenie
Muszę przyznać, że do płyty Macieja Stanieckiego „To co nieokreślone” podchodziłem z lekką taką nieśmiałością. Owszem, miałem już niewątpliwą przyjemność wsłuchać się w utwory napisane do filmów: „Vinci”, „Superprodukcja” czy „Paradox Lake”, lecz z solowym projektem tego muzyka zetknąłem się po raz pierwszy. „To co nieokreślone” wydano nakładem Requiem Records w 2004 r. Po zapoznaniu się z zawartym na niej materiałem ze zgrozą stwierdziłem, że oto przez cztery lata żyłem w błogiej (ale czy pożądanej) nieświadomości istnienia na polskim rynku muzycznym godnego następcy klasyków ambientu.
Staniecki jednak zaoferował nam coś kompletnie nowego. Muzyk nie ograniczył się do typowo ambientowych dźwieków wyzwalanych przez instrumenty klawiszowe, uzupełnianych gitarowymi akordami. Przyprawił je szczyptą trip-hopu i postrocka. Klimat stworzony tą fuzją dźwięków, podany został w niezwykle delikatny i wysmakowany sposób, malując w wyobraźni słuchacza bezkresne muzyczne przestrzenie wypalonych słońcem krajobrazów (przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie). Choć całość pełna jest muzycznych ornamentów, to doskonale wpisują się one w poszczególne tematy nie rażąc ani barokowymi zwyrodnieniami, ani minimalistyczną stylistyką. Całość jest doskonale wyważona i przemyślana.
Staniecki nie odkrył gatunku na nowo. Takie stwierdzenie byłoby mocnym nadużyciem. On odgrzebał ambient z mroków zapomnienia i odświeżył starą jego formę nowymi elementami. Trudno tu mówić o radykalnym liftingu, raczej o lekkim retuszu. Niby proste, ale czyż prawdziwy geniusz nie opiera się na prostocie właśnie?!
Grzegorz Raczek / duzeka.pl
Dźwięki wywołujące wspomnienia
Spore zaskoczenie. Maciej Staniecki napisał na okładce tego albumu, że inspirację do skomponowania poszczególnych utworów były dla niego dźwięki wywołujące wspomnienia chwil, podczas których doznawał uczucia głębokiego spokoju i porządku połączonego z poczuciem otaczającej go wieczności. Po lekturze tych słów, wydawać by się mogło, że usłyszymy pozbawione bitu i rozciągnięte w czasie kontemplacyjne kompozycje. A tu niespodzianka! (…) We wspomnianym tekście zamieszczonym na okładce płyty, muzyk podkreśla, że nie zdarzają mu się już stany inspirujące go do tworzenia takiej muzyki. Wielka szkoda – zostaje nam tylko „To co nieokreślone”.
Paweł Gzyl / Vivo
Muzyczna ilustracja do filmu drogi
(…) Staniecki, odpowiedzialny za muzykę filmową i teatralną, poza filmem również „maluje” obrazy. „To co nie określone” jest zbiorem ilustracji do historii, którą sam umieściłbym momentami gdzieś w środkowym Texasie… Jak muzyczna ilustracja do filmu drogi, którego nie nakręcono. Czasami to jeszcze gorące lato, momentami już jesień. Nieodmiennie przemyślana i wysmakowana produkcja. (…) Poraża głęboką, poważną, przemyślaną wielowarstwowością brzmień i klimatów łagodzących to wiosenne przebudzenie. „To co nieokreślone”… określiłbym jako materiał dotknięty studzącą zadumą, pełen pięknych brzmieniowych ornamentów. Staniecki nie stara się zaskakiwać niczym nowatorskim, płyta jest zrównoważona, bogata i wielobarwna, ambientalna. Pływa gdzieś od klimatów sylwianowskich po ilustracje Glassa, Laswella. Realizacyjnie wyważona. Dla miłośników muzycznych obrazów i ciepłych jesiennych wieczorów z rozgwieżdżonym niebem.
Jacek Grzesica / syntezatory.pl
Wybitna filmowość muzyki
(…) Przyznam, że mój pierwszy kontakt z tą muzyką był dla mnie zaskakujący. Być może to dalekie porównanie i dla wielu wyda się na siłę, lecz… gdy pierwszy raz włączyłem ów krążek przyszła mi do głowy płyta klasyka rocka. Neila Younga, Deadman, która nagrana została jako soundtrack to filmu Jima Jarmuscha pod tym samym tytułem. Young zarejestrował ją w ten sposób, że po prostu wziął gitarę i wzmacniacz i podczas projekcji filmu zaczął grać. Improwizował, przeplatając gitarowy chaos szczątkową melodią. Oczywiście płycie Stanieckiego daleko do Neila Younga pod tym względem, lecz mam wrażenie, że sporo jest punktów wspólnych. Choćby to, że niniejszy album też jest „czymś w rodzaju” soundtracku, tyle że może nie do realnego filmu, ale do takiego, który powstał w głowie. To raz. Dwa – gitara w obu przypadkach brzmiąca podobnie, bardzo frapująca.
Cóż jednak, od strony teoretycznej, proponuje Staniecki? Przede wszystkim muzykę, która stoi gdzieś na pograniczu kilku stylów: ambientu (klawiszowe i trochę też gitarowe tła), funku (silne zrytmizowanie niektórych kawałków), tirp-hopu (brzmienie gitary plus rytm), rocka (znów gitara, nie tak przecież częsta na ambientowych produkcjach), elektroniki. Co by zresztą nie pisać o poszczególnych wpływach, nie odda to w kilku słowach bogactwa albumu. Bo przyznam się, że za każdym razem odkrywam w nim coś nowego. Coś, co sprawia, że chce się do tej muzyki wracać – nie każdy tak potrafi…
Ciekawe, że stwierdziwszy wybitną „filmowość” tej muzyki, jej silnie ilustracyjny charakter sprawdziłem w sieci i okazało się, że faktycznie Maciej Staniecki ma za sobą filmową przeszłość, ale że też wciąż się zajmuje tym medium. Myślę, że to dobra droga, bo jest naprawdę dobry w tym, co robi. Polecam!
Jacek Żóławnik / mrock.republika.pl
Podróże i filmy / Maciej Staniecki / Requiem Rec 2001
Niepokojąco zmysłowa elektronika
Malownicza muzyka pozwalająca podróżować po obszarach filmowości naszej wyobraźni. Niepokojąco zmysłowa elektronika. Maciej Staniecki – muzyk znany z zespołów Nezmezis i Hedone – jest także autorem muzyki filmowej (m.in. do filmu „Paradox Lake” i „Superprodukcji”) i opraw muzycznych do przedstawień teatralnych.
Podróże i filmy jest jego projektem, który w pełni ukazuje jak można nagrać płytę nie do filmu, ale o ogromnym potencjale filmowości. Utwory Stanieckiego są bowiem ogromnie plastyczne i dźwięki stworzone przez twórcę przywołują ze sobą obrazy. Te dźwieko / obrazy są niezwykle zróżnicowane pod względem nastroju. Potrafią niepokoić, zaintrygować ale też ukoić i wprawić w zadumę. Kompozycje Stanieckiego mienią się bowiem pełną paletą barw nowoczesnej elektroniki z udziałem przetworzonego basu i gitary. Generują przez co w sobie energię postrockową i ambientową przestrzenność. Mogę sobie wyobrazić filmy, które ilustrowałaby muzyka Stanieckiego – byłyby mroczne i opisywałaby ludzi z ogromną nadwrażliwością. Podróże i filmy posiadają ogromy bagaż emocjonalności rozegrany na płaszczyźnie pejzażu przestrzennych wybrzuszeń naszej wyobraźni. Jest to płyta dla ludzi z wyobraźnią, tych, którzy sami dopełniają muzykę przez świadomy odbiór.
Adrian Chorębała / Ultramaryna
Jest w tej muzyce coś magicznego i pięknego
Maciej Staniecki, to człowiek-instytucja na polskim rynku muzyki poszukującej: współtwórca grupy Nemezis, muzyk Hedone, twórca muzyki do filmu „Paradox Lake”, który został zakwalifikowany do festiwalu filmowego Sundance, a także autor podkładów muzycznych do dwoch przedstawień 'Teatru Imienia Róży Van Der Blaast’.
Muzyka z „Podróży i filmów” przepełniona jest mrocznym, nieco kosmicznym, sennym klimatem. To muzyka instrumentalna, mające swe korzenie w twórczości np. Briana Eno, Micheala Brooka czy Davida Sylviana. Chłodne, ambientowe dźwięki syntezatorów, czasem pojawiają się brzmienia industrialne, loopy, w kilku kompozycjach jest miejsce na stojące, lodowate dźwięki gitary harmonicznej i basu. Wszystko zmieszane i zagrane w sposób inteligentny i wciągający. Jest w tej muzyce coś magicznego i pięknego, coś, co każe nam wracać do tego materiału. Słucham tej płyty od kilku dni i….nie mogę przestać! Idealna muzyka dla wszystkich miłośników ambientu, mrocznej elektroniki, poszukiwań…
Grzegorz Szklarek / Cantaramusic
Niczym podkład jakiegoś nieistniejącego obrazu.
Przepiękny album, przepiękny, i zupełnie nieoczekiwany. A może właśnie wcale nie taki nieoczekiwany. Z jednej strony Maciej Staniecki pracuje w tej chwili z Maciejem Werkiem nad nowym materiałem HEDONE. Z drugiej jest twórcą ścieżki dźwiękowej filmu „Paradox Lake” Przemysława Reuta, który znalazł się w finale festiwalu filmowego w Sundance, USA. I właśnie to drugie wcielenie Stanieckiego odpowiada za „Podróże i filmy”, albumu przywodzącego na myśl dokonania Briana Eno czy Harolda Budda.
Jedenaście trwających prawie czterdzieści minut utworów ma bardzo kinowy, nieagresywny charakter, niczym podkład jakiegoś nieistniejącego filmu. Nie oznacza to, że nie ma tu elementów głośniejszych – są, chociażby w piątym „Zzzre”. Niezależnie jednak od tych sonicznych wybrzuszeń muzyka Stanieckiego zawsze balansuje pomiędzy wtapianiem się w tło naszej percepcji a nieco wyraźniejszymi, zwracającymi uwagę motywami. Jak można się domyślić instrumentalnie króluje tu elektronika, ale w wielu miejscach można również rozpoznać przetworzoną gitarę i bas. Wszystko to nie daje oczywiście pojęcia o uroku tej muzyki. Raz zwiewna i delikatna, kiedy indziej rytmiczna, jeszcze gdzie indziej niemal niepokojąca – nieodmiennie przyciąga ona uwagę i nie opuszcza jej aż do ostatniego taktu. Zupełnie nieoczekiwanie, tak jakby znikąd, przepiękny album, przepiękny …
Paweł Frelik / Antimusic